poniedziałek, 23 marca 2015

Epilog...

"3, 2,1 czas na sen...
Zamknij oczy, już nie ma mnie, 
Wokół też wszyscy śpią, 
Serce cichnie, powieki cięższe są.
Myślę o tym co minęło, czego nie ma, 
I dlaczego sen tak często się nie spełnia. 
Tyle razy próbujemy go zatrzymać, 
Ale on zwyczajnie się rozpływa. 
Wiesz, może to jakieś rozwiązania, 
Które Bóg ma nam do przekazania,
A może wczoraj walczy z jutrem,
By uchronić nas od przemijania. 
Tyle razy nie pamietam zakończenia,
Może lepiej jednak żeby się nie spełniał 
Ja przytulę się do Ciebie. 3 2 1 "

Położyłam się spać, lecz cały czas dziwnie się czułam. 
Obracałam się z boku na bok, lecz jakaś niepokojąca myśl z tyłu głowy nie pozwalała mi zasnąć. Szeptała coś niewyraźnie. Próbowałam rozszyfrować jej mowę, lecz w ogóle mi to nie wychodziło. Leżałam i patrzyłam w sufit. Na nim nic prócz ciemności nie było. Dobrze wiedziałam, że za mną jest okno, lecz z niego żadne światło nie docierało do pomieszczenia. Czy to koniec świata? Czy mi się wydaje, że robi się coraz ciemniej? Próbowałam wykonać jakiś ruch, lecz moje ciało zupełnie mnie nie słuchało. Jedyne co mogłam robic to ruszać powiekami i oczami. Próbowałam z tym walczyć, lecz nie miałam w tym starciu najmniejszych szans....
Zamknęłam oczy i dałabym sobie palec uciąć, że tylko na jedno mrugnięcie, jednak coś gdzieś mnie zabrało. Może przyszedł w końcu Morfeusz i zabrał mnie do swojej krainy...


Zalana potem zerwałem się z łóżka. W pokoju było ciemno, ale nie tak jak w moim śnie. Machinalnie sięgnęłam w prawą stronę i włączyłam lampkę nocną. Przetarłam jeszcze zaspane oczy. Rozgladnęłam się po moim pokoju. Wszystko było na swoim miejscu. Sięgnęłam po telefon, na wyświetlaczu widniała 3:43. Próbowałam otworzyć swój sen. Pierwsza myśl to rodzice. Szybko wstałam i pobiegłam w kierunku ich sypialni. Otworzyłam drzwi. Spokojnie spali pogrążeni w głębokim śnie. Tato delikatnie pochrapywał, a mama leżała wtulona w niego. 
Pokręciłam głową, na moje głupie myśli. Kolejna sprawa, to Michał. Wróciłam do swojego pokoju i niezważając na porę postanowiłam do niego zadzwonić. 
- Tak?- odebrał zaspany po 5 sygnale.
- Hej. Wszystko u Ciebie w porządku? 
- Tak. A czemu miało być inaczej? I czemu dzwonisz o takiej porze? 
- Nie wiem. Miałam głupi sen, i chce sprawdzić czy aby nie jest on prawdziwy. 
- No to mozesz iść spać. Dobranoc.
- Będziecie jutro na obiedzie? 
- Tak.
- Na pewno?
- Aaaaa.... Tak.
- To dobranoc.
Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na bok. Zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim. 
Jeśli, ktoś miał mi coś do powiedzenia, zrobił to w najlepszy możliwy sposób. Teraz kolej na mnie i moje wnioski. 
Zmęczona tym wszystkim, obróciłam się na drugi bok i poszłam spać dalej....

Budzik zadzwonił o 8:30, sięgnęłam dłonią by go wyłączyć i iść spać dalej. Ledwo zdążyłam zamknąć oczy, a do mojego pokoju wpadła mama budząc mnie. 
Byłam tak niewyspana, że robiąc poranną toaletę zasypiałam na stojąco. Po rekordowo długim czasie ogarnęłam się. Za oknem świeciło radośnie słońce, więc założyłam zwiewną sukienkę. Zeszłam do kuchni i zjadłam śniadanie, które przygotowała moja mama. 
- Gotowa do wyjścia?- zapytał tata, kiedy kończyłam jeść śniadanie, sam stał przed lustrem i wiązał krawat.
- Tak. 
Wyszliśmy we trójkę z domu i wsiedliśmy do samochodu. Mama zamknęła drzwi i jak co niedzielę pojechaliśmy do kościoła. 
Po mszy wstąpiliśmy do sklepu by zrobić drobne zakupy. Na obiad miał przyjechać Michał z swoją dziewczyną Wiolą i z tego co mi wiadomo, to Bartek też miał odwiedzić swoich rodziców. 
Wróciliśmy do domu. Rodzice zostali w kuchni i przygotowywali posiłek, a ja poszłam do swojego pokoju. Włączyłam telewizje i zabrałam laptopa na łóżko. Jednym okiem oglądałam jakiś film, a drugim przeszukiwałam sieć. 
Jakieś dwie godziny później usłyszałam, że na podjazd pod dom przyjechało jakieś auto. Wychyliłam się przez okno, by sprawdzić kto to. Był to Misiek. 
Jak torpeda wybiegłam ze swojego pokoju. Zbiegłam po dwa stopnie po schodach, założyłam szybko buty i wybiegłam z domu. Michał szedł w kierunku drzwi, kiedy wskoczyłam na niego i się do niego przytuliłam. On na poczatku nie wiedział co się dzieje, lecz po chwili mnie objął. 
- Cześć siostra! Aż tak długo się chyba nie widzieliśmy...
- Dla mnie całą wieczność. Z resztą miałam dziwny sen, i to chyba dla tego...
- Opowiesz mi go w końcu? Bo tak trochę dziwne było to, że do mnie o 3 w nocy dzwoniłaś. 
- Opowiem, opowiem. 
- No to fajnie. Chodźmy, bo głodny jestem.- puściłam mojego brata, a on pomógł mi zgrabnie stanąć na ziemi.
- Cześć Wiolu.- podeszłam do dziewczyny i przywitałam się z nią buziakiem w policzek.
We trójkę weszliśmy do domu. 
Goście przywitali się z rodzicami i usiedliśmy wszyscy do stołu. Wraz mamą podawałam do stołu, a tata z Michałem i Wiolą o czymś zawzięcie dyskutowali. 
Kiedy mieliśmy zacząć jeść zauważyłam na palcu u Wioli pierścionek. 
- Wiola, mój brat Ci się oświadczył? 
- Tak! Wczoraj! 
Wstałam od stołu i poszłam ją uściskać i pogratulować Michałowi. 
- No to musimy to oblać!- stwierdził tato. Wstał od stołu i poszedł po nalewkę. 
Porozkładał kieliszki i nalał każdemu po trochę trunku. Zjedliśmy obiad i wznieśliśmy toast. 
Luźnym rozmową nie było końca. W pewnym momencie z Michałem wstaliśmy i poszliśmy się przejść.
- To opowiesz mi swój sen?
- Tak. 
Zaczęłam swoją opowieść o śmierci rodziców, przeprowadzce do niego do Krakowa, wypadku w którym złamałam rękę i nogę, o Wioli, która była w szpitalu i o jego córkach, a tkaże o moim związku z Bartkiem, a on uważnie mnie słuchał. Chłonął każde moje słowo. Gdy skończyłam opowiadać, stanął w miejscu i mnie przytulił, zrobił to tak mocno, że nie byłam w stanie oddychać. 
- Siostra, to był tylko sen. Pamiętaj, że kocham Cię. Ale ty i Bartek, to by była mieszanka wybuchowa. 
- Też cię kocham. Wiem, ale to było takie miłe... A tak czysto teoretycznie, dałbyś nam swoje błogosławieństwo? No bo wiesz, od października razem zamieszkamy i kto wie co może się wydarzyć- poruszałam znacząco brwiami, na co Michał zaczął się śmiać.
- Czysto teoretycznie tak, ale w praktyce to musiałbym się zastanowić nad tym. 
- Dzięki. A czemu mi nic nie powiedziałeś o tym, że planujesz się oświadczyć Wiolce? 
- Bo groziło niebezpieczeństwo, że jej wszystko wypalasz. 
- Nie prawda!- oburzyłam się, fakt jestem gadułą, ale bez przesady. 
- Ja cię znam lepiej niż ci się wydaje. 
Ni stąd ni z owąd nogi zaprowadziły nas pod dom Bartka. Michał jak to miał w zwyczaju rzucił małym kamieniem w szybę, by Bartek wyszedł z domu. Od dziecka stosowali tą metodę. Twierdzili, że jest ich, a więc niezawodna. 
Po paru minutach z domu wyszedł Bartek. 
- Hej! - przywitałam się z chłopakiem, 
- Hej mała! Jak ty to robisz, że za każdym razem, gdy Cię widzę ty piękniej wyglądasz? - zapytał, a ja się lekko zaczerwienilam. Na dodatek miał czelność podejść i pocałować mnie w policzek. Coś się we mnie zagotowało, ale po chwili sobie uświadomiłam, że tak zawsze robiliśmy. Pokręciłam głowa nad własną głupotą.
- Cyśka, opowiedz mu o swoim śnie.-
- Nie. Mów. Do. Mnie. Cyśka!- powiedziałam do niego wkurzona. Dobrze wie jak mnie to przezwisko irytuje i denerwuje. 
- Wyluzuj. Powiedz lepiej co ci się śniło, bo umieram z ciekawości.- głos zabrał Bartek. 
W kluczowych momentach włączały mu się achy i ochy. Śmiał się, gdy mu opowiadałam, o tym jak zaczęliśmy ze sobą być, a zgięty w pół szedł, gdy dowiedział się, że mi się oświadczył. 
Po chwili, gdy skończyłam opowiadać, i chłopak uspokoił swój śmiech stwierdził:
- Napisz książkę, sam kupię. 
- Nie śmiej się z początkującej pisarki. 
- Ja się nie śmieje. Ja się cieszę, że masz taką bogatą wyobraźnię. 


Koniec :) 
 
Podziękowania należą się każdemu, kto komentował, czytał i od czasu do czasu zaglądał na bloga. 
Dziękuję, za tak dużą ilość wyświetleń! 
Dziękuję wszystkim tym, którzy wytrwale czekali na kolejne rozdziały. 
Ten czas poświęcony na pisanie, sprawił, że wszystko co złe nie było aż takie straszne. Pasja pomaga przetrwać najgorsze chwile. 
Dziękuje, za poświęcony czas! 
Przepraszam za błędy wszelkiego rodzaju, często wynikające z tego, że słownik w telefonie czasem poprawia a czasem nie.
Mam nadzieje, że ta historia zapadnie gdzieś Wam w pamięci, i że nie jest taka błaha. 
I zapraszam na moje kolejne opowiadanie! 
and-love-doesnt-match.blogspot.com, gdzie pojawił się już prolog! 
Strona na fb dalej czeka na wasze łapki! 

Jeszcze raz Wam dziękuję za wszystko! 

Marcyśka :) 

piątek, 20 marca 2015

Rozdział 32

"Tylko z Tobą na wieczność, tylko z Tobą kochanie 
Choć wieczność to mało, my chcemy żyć dalej!

My chcemy żyć dalej, my chcemy żyć dłużej, 
tylko razem możemy pokonywać burze 
Chcę być przy Tobie, powiedzieć jak kocham, 
Żebyś miała pewność, że nikomu Cię nie oddam!" 

- No to się teraz wam zacznie jazda- podsumował Bartek. 
- Stary, nawet mi nie mów... To będzie stąpanie po kruchym lodzie. 
- Dacie radę, jak coś to ja wam pomogę. 
- Dzięki.
Usiedliśmy w salonie ze szklanką soku w ręku. Przytuliłam się do Bartka, a on mnie objął swoim ramieniem. 
- Michał, co ty na to, aby tu na dół ściągnąć jedno łóżeczko? 
- A po co? 
- No jak coś robisz w kuchni, to żeby dziewczynki były obok. 
-Myśle, że nie trzeba, bo drzwi zawsze bedą uchylone w ich pokoju. 
- Yhym. 
I jak na zawołanie, któraś postanowiła dać o sobie znać. Mój brat zerwał się z miejsca i ruszył biegiem do pokoju. 
- Nie zabij się na tych schodach!- krzyknęłam za nim. Na co on prawie orła by wyrżnął. Wraz z Bartkem zaczęliśmy się z niego śmiać.
- Ty się nie śmiej, bo sam pewnie, też tak będziesz reagować- wytknęłam swojemu chłopakowi.
- A nie prawda. Zdobędę teraz doświadczenie, i tak nie będzie.- wystawił mi język, a w jego oczach gościła radość. 
- Zakład?- zapytałam się pewna swego.
- Dobra. 
Podaliśmy sobie ręce na znak umowy. Teraz przyszło poczekać na naszego pierwszego brzdąca. 
- Idziemy się gdześ przejść? - zapytał mnie chłopak.
- Teraz? Nie za późno?- szukałam argumentów, by jednak tego nie robić, bo szczerze to nie chciało mi się tego robić.
- No teraz, na chwilę. 
- Ale mi się nie chce....
- Oj tam, oj tam. Chodź, prosze.- i zrobił maślane oczka, po których nie sposób mu odmówić. 
- No dobra. 
Wstaliśmy z miejsca i poszliśmy ubrać buty. 
- Michał, my wychodzimy!- krzyknęłam
- Ok.
Zamknęłam drzwi, podałam dłoń swojemu chłopakowi i czekaliśmy na windę. Gdy do niej wsiedliśmy, coś się zmieniło. Powietrze, które unosiło się, stało się bardziej elektryczne. Spojrzałam na Bartka, i on także to czuł. Przycisnął mnie swoim ciałem do ściany, położył swoje dłonie po bokach mojej głowy i zaczęliśmy się całować. Bardzo namiętnie całować. Włożyłam jedną rękę w jego włosy, i delikatnie za nie pociągnęłam. Z ust Bartka wyrwał się pomruk aprobaty. 
Kiedy dotarliśmy na parter, dokończyliśmy w bardzo delikatny sposób nasz wcześniejszy wybuch emocji. Wychodząc z klatki normowaliśmy swoje oddechy. Spojrzałam na niego i w jego oczach widziałam nie znane mi do tąd błyski szczęścia. 
Trzymając się za dłonie szliśmy w kierunku rynku. 
- O czym myślisz? - zagadał mnie. 
- O tym wszystkim, co się w tak krótkim czasie wydarzyło. I o tym jak bardzo Cię kocham. 
- Też cię kocham. - na znak, że tak jest musnął moje usta. 
Resztę drogi przeszliśmy w milczeniu. 
Spojrzałam w niebo, widniało na nim tysiące gwiazd, i księżyc świecił w pełni. Było bajecznie i bardzo romantycznie. 
Usiedliśmy przy fontannie, która była podświetlana i dawała mega romantyczny nastrój. 
- Zaraz wrócę.- powiedział Bartek i poszedł w kierunku kwiaciarki.
Zaczęłam się zastanawiać, co on wymyślił. Po chwili wracał z bukietem róż w swoich dłoniach. 
- Proszę, to dla Ciebie. - wręczył mi je. 
- Dziękuje, są piękne, ale wiesz, że nie trzeba było.- spojrzałam na niego. On się łobuzersko uśmiechał. Wstałam i złożyłam w podziękowaniu na jego ustach pocałunek. Chłopak oddał go z równą mi pasją, ten czuły gest. 
Usiedliśmy z powrotem na brzegu fontanny. Oparłam głowę na jego ramieniu, a on objął mnie w pasie. 
- Myślałaś, kiedyś o małżeństwie?- cholera, co mu strzeliło do głowy? 
- No jak byłam dzieckiem, to wyobrażałam sobie przed snem ten wielki dzień, ale nic poza tym. 
-No a o dzieciach myślałaś? 
- Czasem, ale mam czas na takie decyzje, nie sądzisz? 
- Masz racje. To ja po prostu się chyba starzeję.... - wymamrotał. 
-Nie starzejesz się, tylko dorastasz do pewnych decyzji. Nie dla wszystkich pewne sparawy są oczywiste. Zreszta wy faceci macie w obowiązku utrzymać rodzinę, dlatego wam nigdy się nie spieszy. 
-Coś w tym jest. Dobra teraz.
-Co teraz?- spojrzałam na niego i nie wiedziałam o co mu chodzi. 
On najzwyczajniej w świecie wstał, i wyciągnął z kieszeni małe pudełko, i uklęknął przede mną.
- Marcelino Winarska, czy uczynisz mi ten zaszczyt, i zostaniesz moją żoną?- patrzyłam na niego w szoku i niedowierzaniu. Swoje otwarte usta szybko zasłoniłam dłońmi. Żadne słowa nie chciały przejść mi przez gardło, dlatego pokiwałam głową na znak zgody. On zabrał w swoje dłonie moją prawą rękę i założył na serdecznym palcu piękny pierścionek. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Chłopak wstał z klęczek i chwycił mnie mocno w swoje ramiona. 
- Dlaczego płaczesz?- zapytał, gdy odsunął się ode mnie i to zauważył. Kciukami ścierał moje łzy.
- To ze szczęścia. Bardzo mnie tym zaskoczyłeś. 
- Wiem. 
- Ale ze ślubem nie musimy się tak spieszyć- popatrzyłam na niego z wielkim szczęściem wypisanym na twarzy.
- Na to mamy czas. Choć chciałbym spędzić z Tobą wieczność i dzień dłużej. 
- Ja też. Kocham Cię. 
- Ja Ciebie też kocham. Całym sercem.- gdy wyznawaliśmy sobie miłość patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. W jego widziałam pewność, co do uczucia i radość, a przede wszystkim ulgę, jakby jakiś ciężar spadł mu z barek. 
Siedzielismy tak wtuleni w siebie, kiedy jakieś nawiedzone fanki podeszły i nalegały na zdjęcia i autografy. Skrzywiłam się na to, ale wiem, że tego nigdy nie zmienię. Kolejka jak zwykle się zaczęła, i po 30 minutach dopiero się skończyła. Chyba cały Kraków się zszedł. 
Ok 24:00 Bartek odprowadził mnie do domu. I sam wrócił do siebie. 
Po cichu weszłam do mieszkania. Otwierając drzwi spojrzałam na pierścionek na moim palcu. Uśmiechnęłam się na to. Pasował idealnie. W świetle mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. 
- Młoda! Przynieś mleko!- na wstępie zaatakowała mnie rzeczywistość. 
- Już! 
Ściągnęłam buty i poszłam po butelki w których było przygotowane mleko. Wylałam kilka kropel na nadgarstek sprawdzając, czy temperatura jest odpowiednia. Zaniosłam je do pokoju. Michał próbował uspokoić obie dziewczynki, ale kompletnie mu to nie wychodziło. Zabrałam Nadię od niego i włożyłam jej butelkę do buzi. Od razu się nią zajęła i przestała płakać. 
- Bartek mi się oświadczył.- stwierdziłam z radością w głosie. 
- Co? Bez mojej zgody? Nie, ja z nim muszę pogadać!- wydawał się tym faktem na prawdę wkurzony. 
- Ale o co ci chodzi? 
- O to co on zrobił. 
- Ale nic złego nie zrobił. 
- Jak to nie?! Nie zapytał mnie o zgodę! A tak się nie robi! 
- Weź się uspokój, bo dzieci wystraszysz. 
- Dobra, dobra! Żartowałem. O wszystkim wiedziałem wcześniej.- ot tak po prostu stwierdził. 
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? 
- Bo o takich rzeczach się nie mówi. A poza tym to miała być niespodzianka. 
- I była! 
Nakarmione dziewczynki usnęły nam na rękach. Włożyliśmy je z powrotem do łużeczek. 
- Idę spać. 
- Ja też. Jak coś to mnie budź.
- Jasne.
Rozeszliśmy się każdy w swoim kierunku, Michał poszedł do swojej sypialni, a ja poszłam do łazienki się wykompać. Przy każdej możliwej czynności spoglądałam na pierścionek. 
Czysta i pachnąca położyłam się spać. 

------
Tak, to jest przed ostatni rozdział... 
Wiem, że się nie spodziewaliście tego, że Bartek oświadczy się Marceli :D ja też nie do wczoraj do 1 w nocy :p 
Mam nadzieję, że takim pozytywnym akcentem to opowiadanie można zakończyć :) 
Komentujcie i ten rozdział i całe opowiadanie! Piszcie, co w nim dobrego i co na przyszłość poprawić ;) 
Zapraszam na mój fb: 
https://www.facebook.com/marcyska02,bo tutaj pojawią się najwcześniej szczegóły dotyczące nowego opowiadania :)
Na epilog zapraszam we wtorek wieczór 24.03. 

Marcyśka 


środa, 18 marca 2015

Rozdział 31

" To były cudowne dni, 
Już chyba mocniej nie da się kochać,
Powiedz, czy im wystarczy sił
By wszystkie trudności pokonać..." 

Od momentu kiedy wstałam czułam lekkie poddenerwowanie. Sama nie wiem czego się tak na prawdę bałam. Może trochę obiadu z teśćmi Michała, a może tego jak teraz bedzie wyglądać nasze życie. 
Kiedy wstałam na stole brat zostawił mi kartkę z przepisem na danie, które mam zrobić na obiad. On sam od rana jest w szpitalu. Powiem szczerze, że to dla mnie trochę jak stąpanie po ciękim lodzie. Jak co rano ogarnęłam się zakładając luźne ubranie. Zjadłam szybkie śniadanie i zabrałam się za gotowanie. 
Po 2 godzinach walki, chyba wyszło mi coś na kształt obiadu. Poszłam się przebrać w bardziej eleganckie ciuchy. Założyłam kremową sukienkę, która idealnie na mnie pasowała. Miała delikatny dekolt i kończyła się przed kolanem. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i rozpuściłam włosy. 
Zniecierpliwiona czekałam na przyjazd Ali, Adama, Michała i Bartka. Siedziałam przed telewizorem, kiedy moje wyczekiwanie zostało nagrodzone. 
Do mieszkania wszedł Michał a za nim Bartek. Postawili na podłodze kołyski z dziewczynkami. Ściągnęli buty. 
Wstałam i poszłam w ich stronę. Amelka rozglądała się po mieszkaniu, a Nadia smacznie spała. 
- Witajcie w domu!- wygruchałam do małych. Moje serce ścisnęło szczęście i do oczu napłynęło kilka łez. 
- Dlaczego płaczesz?- spytał Bartek, który to jako pierwszy zauważył. 
- To ze szczęścia. - powiedziałam, a chłopak mocno mnie do siebie przytulił , i pocałował moje włosy. Podniosłam głowę, i spojrzałam w jego. W nich także dostrzegłam radość. 
- No to maluchy rozbieramy się.- odwróciłam się i zobaczyłam jak Michał się stara. Na jego twarzy widniał uśmiech. Ale jego oczy, to właśnie w nich były skryte prawdziwe emocje. Cieszyły się, ale były także strach i niepewność, i smutek. 
Bartek zabrał Nadię, a Michał Amelkę i podeszli z nimi do kanapy. Szłam za nimi. 
- Mogę?- zapytałam Michała o zgodę, czy mogę Amelkę rozebrać.
- Oczywiście, że tak! - popatrzył na mnie z głupkowatym uśmiechem, na co ja tylko pokręciłam głową. 
Odpiełam pasy, którymi mała była przypietą. Odłożyłam je na bok, rozpiełam jej kurtkę. Delikatnie podniosłam ją jedną ręką wkładając ją pod spód Amelki. Drugą delikatnie ściągałam ubranko. Wyciągnęłam ją z nosidełka i położyłam na łożku. 
Kiedy od niej odeszłam zaczęła płakać. Zaśmiałam się z jej reakcji i usiadłam obok niej. Podałam jej swoją rękę, a ona chwyciła palec i zaczęła go ssać. 
- Michał masz cumel gdzieś? 
- A co? - chłopak stał przy garach. 
- No popatrz. 
Odwrócił się w naszą stronę i zaczął się śmiać. 
- Gdzieś jest....- rozglądał się po całym pokoju. W końcu go znalazł w torbie, którą przyniósł ze szpitala. Podał mi go a ja włożyłam małej do buzi. Pomlaskała i poszła spać. 
Chłopaki krzątali się po kuchni, więc wstałam i poszłam im pomóc. Rozkładałam talerze, sztućce, szklanki na sok, przecierałam kieliszki na szampana, który się już chłodził. 
W końcu nastała godzina zero. Punktualnie o 13 do drzwi zapukali Ala i Adam. 
Rozpłaszczyli się i podeszli do dziewczynek. Z Bartkiem usiedliśmy przy stole, a Michał walczył z korkiem od szampana. Walkę tę wygrał, rozlał go do kieliszków. Bartek wstał od stołu i zaniósł je Adamowi i Alicji. Oni wraz z chłopakiem przyszli do nas.
- No to zdrowie małych!- wzniósł toast Michał.
- Zdrowie- odpowiedzieliśmy chórem. 
Usiedliśmy przy stole i prowadziliśmy luźną pogawędkę o wszystkim i o niczym. 
Michał nakładał jedzenie na talerze. 
- My też tak kiedyś mieć będziemy.- wyszeptał mi Bartek do ucha. Obróciłam się w jego stronę i się uśmiechnęłam. 
- No ja myśle.
Po skończonym posiłku Amelka i Nadia zaczęły swój koncert. Ala od razu znalazła się przy nich. Jak na matkę przystało od razu zrozumiała dlaczego dziewczynki płaczą. Po prostu były głodne. 
Przygotowała każdej butelkę mleka. Michał przyglądał się z uwaga na to co robi jego teściowa. 
W końcu zaczął się jej wypytywać o to i owo. Adam cały czas robił zdjęcia. Także pomagał swojej małżące w karmieniu. 
- Michał, jakbyś czegoś potrzebował, coś się działo, czegoś nie będziesz wiedział to dzwoń śmiało.- na do widzenia pouczyła mojego brata teściowa.
- Będę o tym pamiętał. Strasznie się boje tej naszej pierwszej nocy. 
- Śpij spokojnie, jak bedą płakać to na pewno usłyszysz. 
- Penie tak jest, ale czuje, że ta na pewno będzie nie przespana.
- Spokojnie przyzwyczaisz się, a jak coś to dzwoń.
- Dobrze.
Porzegnali się z nami i wyszli. 
- No to się teraz wam zacznie jazda- podsumował Bartek. 

-------------
Jak będziecie zabijać za długość rozdziału, to proszę o delikatność :/ 
W sunie to nie wiem co mam jeszcze napisać, chyba pozostała mi końcowa formułka, komentujcie! 
Zapraszam na stronę na fb 
I kolejny rozdział w sobotę 21.03 

Ps. #goSkra :D 

Marcyśka 

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 30

„Kolejne obietnice składam sam przed sobą
Nie rezygnuj a najwyżej idź inną drogą…”

Rodzice Wioli okazali się być naprawdę miłymi ludźmi. Nie załamywali się nad stanem zdrowia ich córki, tylko cały czas mieli nadzieję i modlili się o to aby się obudziła. 
Z Sylwią było nadal źle. Lekarze musieli 2 razy ją reanimować. Bartek chodził cały czas przybity. Nie potrafił zrozumieć, że to nie jego wina, że tak a nie inaczej się stało. Wmawiał sobie, że gdyby w tedy ją przenocował i z nią porozmawiał, to wszystko to by się nie wydarzyło. Ja wiem, że to nie prawda, a przynajmniej chciałabym aby tak było. 
To kolejny dzień, który spędzamy w szpitalu. Na szczęście dziewczynki mają zostać jutro wypisane ze szpitala. Bardzo się cieszę z tego powodu. No i jeszcze wezwanie ze sądu. Z Bartkiem tam razem pojechaliśmy. Wszystko musiałam powiedzieć jeszcze raz. Nie był to szczyt moich marzeń, ale co zrobić. Miałam nadzieje, że temu mężczyźnie tylko odbiorą prawo jazdy czy coś, a nie że od razu pójdzie do więzienia. Termin rozprawy wyznaczono na 15 października.
Po drodze złożyłam papiery do pobliskiego liceum. Nie jest mi to trochę na rękę, ale takie życie, to los czasem podejmuje za nas wybory. Mam nadzieje, że moja nowa klasa okaże się w miarę miła, i zaoszczędzi mi sytuacji, takich, gdzie ktoś prosi o autograf mojego brata. Z tego co mi powiedziała pani dyrektor, wychowawcą jest młody wuefista. Podobno bardzo sympatyczny gość. 
Niestety Michał musi grać koncerty. Jest mu to bardzo nie na rękę, ale co zrobić, jak rodzinę trzeba wykarmić. Przez te ostatnie 12 dni, co dziennie robiłam zdjęcia dziewczynką. Co dzień wyglądały inaczej. W ekspresowym tempie rosły.
Podniosłam się z łóżka, Michał tańcował po kuchni otwierając i zamykając wszystkie szafki. Z wielkiej torby wyciągał różne mniejsze i większe słoiki, puszki. 
- Co to?- spytałam go.
-No różne jedzenie dla małych. Gdzieś to cholerstwo trzeba schować. 
- A nie uważasz, że trochę za wczas na to wszystko?- zapytałam ze sceptyczną miną. 
- Ale przecież jutro już będą w domu, a ja nie mam zamiaru biegać co chwilę do sklepu, bo czegoś brakuje. 
- Tylko, jakbyś nie zauważył, to na etykietach Ci pisze od kiedy można podawać dziecku.
- Serio?- oczy chciały mu wypaść ze zdziwienia. Sięgnął po pierwszy z brzegu słoik i zaczął się mu przyglądać i studiować etykietę.- Masz rację…. To co one będą jeść jak Wiola jest w śpiączce?- No nie mogę, co za człowiek! -Mleko w proszku! – powiedziałam i zaczęłam się z niego śmiać.
- Ale że jak?- spytał kompletnie nic nie rozumiejąc. 
- No normalnie. Kupujesz mleko  w proszku, potem je z wodą mieszasz w butelce i dajesz dziecku. 
- O kurczaki, to nie wiedziałem. 
- To już wiesz.
Wstałam z łóżka i poszłam się ogarnąć do łazienki. Ubrałam na siebie luźną niebieską sukienkę. Włosy związałam w francuza. 
Gotowa zeszłam do kuchni, aby zrobić sobie śniadanie. Z szafki wyjęłam opakowanie płatków, wsypałam je do miski i zalałam mlekiem. Wszystko to zagrzałam w mikrofali. Po chwili danie było gotowe do spożycia.  
Jedząc przeglądałam różne portale internetowe. Znalazłam artykuł, w którym dziennikarz snuje domysły, o tym dlaczego Igła nie został powołany na Mistrzostwa Europy. Jego argument brzmiał tak; Powodem niepowołania Krzysztofa Ignaczaka są jego problemy alkoholowe. Po jednym z meczy opił się i zachowywał się wulgarnie względem kolegów z drużyny oraz trenera. Czytając te słowa o mało co nie zakrztusiłabym się płatkami i mlekiem. Jakim idiotą trzeba być, aby uwierzyć w takie brednie! Jakim idiotą trzeba być aby takie brednie napisać…. Ehh, wkurzona wyłączyłam tę stronę. 
Po skończonym posiłku wraz z Michałem pojechaliśmy do szpitala. Miałam tam także spotkać się z Bartkiem, który codziennie odwiedzał Sylwię. 
Pod szpitalem przywitałam się z moim chłopakiem delikatnym pocałunkiem. Weszliśmy do szpitala, Michał poszedł do Wioli, a my z Bartkiem udaliśmy się do Nadii i Amelki. Po drodze przechodziliśmy przez oddział, na którym leżała Sylwia. 
Stanęliśmy przed szybą i patrzyliśmy na to co dzieje się po drugiej stronie. 
Lekarz wykrzykiwał polecenia do pielęgniarek, które biegały wokół łóżka dziewczyny. Jedna z strzykawką, druga biegła po defibrylator. Spojrzałam w bok i zobaczyłam rodziców dziewczyny. Matka stała i zakrywała usta, po jej policzkach płynęły łzy. Ogólnie jej twarz była wykrzywiona w grymasie ogromnego bólu. Za nią stał jej mąż, kurczowo obejmował ją w pasie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Chociaż zauważyłam, że usta zaciska w wąską linię. 
Odwróciłam swoją głowę, chcąc zapewnić im trochę prywatności.  W tym momencie mogłam tylko stać i patrzeć na walkę lekarzy ze śmiercią, która chciała zabrać Sylwię w swoje objęcia. 
Jakaś niewidzialna ręka ścisnęła moje serce. Mimo wszystko do moich oczu napłynęły łzy. W myślach zaczęłam się modlić: Boże, proszę, niech ona przeżyje! I jak mantrę powtarzałam te słowa. Poczułam jak Bartek sztywnieje i głośno bierze oddech. 
Padło kilka strzałów w klatkę piersiową Sylwii, ale na próżno. Po kilkunastu minutach, po kilkunastu próbach poruszenia serca Sylwii, lekarz stanął w miejscu i poruszył bezradnie rękami. Gestem tym zakończył reanimacje. Jedno z urządzeń przeraźliwie wyło, jakby samo nie chciało uwierzyć w to co się właśnie wydarzyło. 
Przytuliłam się do Bartka. On schował swoją głowę w moich włosach. Usłyszałam jak cicho łka. Podniosłam ręce i starłam mu łzy. W jego oczach widziałam strach, smutek i cierpienie.            
Spojrzałam na rodziców Sylwii, byli pogrążeni w oceanie rozpaczy, bólu. 
Po chwili wyszedł w naszym kierunku lekarz. Widać było po nim, że ciężko jest mu się pogodzić ze stratą pacjenta. Podszedł do rodziców dziewczyny i zaczął z nimi rozmowę. Widziałam, że Bartek przysłuchuje się tej rozmowie, ale ja nie by łam w stanie się skupić na tym. 
Chciałam jak najdalej znaleźć się od tego miejsca. Uciec, schować się, tak aby nigdy więcej czegoś takiego nie widzieć. Zaczęłam się zastanawiać, jak bym zareagowała, gdyby na miejscu Sylwii była Wiola. Mimo, że jej nie trawię, to na pewno jej śmierć nie przeszła by mi obojętnie. Ale nie ważne, teraz to ona musi się obudzić. Morza łez Michała na pewno nie zniosę. Ze spuszczoną głową ruszyłam do miejsca, w którym chciałam przed tym wszystkim być. Zupełnie nie wiem z jakiego powodu miałam to wszystko widzieć. Może to znak od Boga, że mam się Wiolą zainteresować? I zmienić stosunek do niej? 
Zrobiłam kilka kroków, a Bartek pociągnął mnie za rękę.
- Gdzie idziesz?- spytał z łamiącym się głosem.
-Do dziewczynek.
-Ok.
I  jak cień podążał za mną. Cały czas był zgarbiony. Chwyciłam go za rękę i mocno uścisnęłam dłoń.
- Będzie dobrze. – wyszeptałam. On zrezygnowany popatrzył na mnie. 
Kiedy dotarliśmy na miejsce małe słodko spały. Podeszłam do Nadii i usiadłam na krześle obok niej. Zaczęłam jej opowiadać o tym, że jutro razem zamieszkamy. Dziewczynka poruszyła się i spojrzała na mnie. Pogodnie się uśmiechnęła. 
Bartek usiadł przy Amelce, i jej opowiadał o tym co właśnie przeżył. Po tym zauważyłam, że jego wyraz twarz się zmienił, był bardziej pogodny i chyba lżej się mu zrobiło na duszy. 
Z małymi posiedzieliśmy do pory obiadowej. Poszłam po Michała, a Bartek wyszedł na zewnątrz. 
-Siema brat, idziesz z nami na obiad? 
-Tak, tak.. 
-Coś się stało?- zapytałam go, ponieważ zmartwił mnie jego brak entuzjazmu.
-Nic, po prostu nie mam nastroju. 
Chłopak wstawał z miejsca, kiedy zaatakowałam go informacją sprzed kilku godzin.
-Sylwia nie żyje…- powiedziałam trochę głośniej niż szeptem. 
Michał osunął się z powrotem na krzesło. W jego oczach pojawił się strach. 
-Co ty mówisz….- tak jak ja nie mógł w to uwierzyć. 
Następnie zerwał się z miejsca i prawie że biegł. Gdy wyszliśmy ze szpitala Bartek stał oparty o samochód i w dłoni trzymał papierosa. 
- Masz jeszcze?- zapytał go Michał. Mi szczęka opadła do ziemi, ze zdziwienia. Ale ok, jeden papieros może być.
-Mam.- wyciągnął paczkę z  kieszeni i poczęstował mojego brata.
-Jak się czujesz?- zapytał go. Mi się trochę głupio zrobiło, gdyż to ja powinnam się o niego martwić, a mi nawet przez myśl nie przeszło, że Bartek może się źle czuć.
-Daję radę. Jedźmy już. 
Chłopaki zgasili papierosy i rzucili je niedbale na asfalt.     
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do restauracji na obiad. Między nami panowała raczej ciężka atmosfera. W milczeniu zjedliśmy posiłek. 
-Wiecie co, ja sobie wrócę taksówką do domu, bo chcę pobyć sam.- kiedy wychodziliśmy Bartek stwierdził.
-Ok.- powiedział Michał i znacząco popatrzył się na mnie. 
Odwieźliśmy Bartka do jego mieszkania. 
Gdy z bratem zostałam sama postanowiłam się go zapytać o co mu chodzi.
-Co się tak dziwnie na mnie popatrzyłeś jak byliśmy na obiedzie?
- Bo widziałem jaką ma minę Bartek, i lepiej, żeby siedział w domu. 
-Ma siedzieć i zadręczać się myślami?- zapytałam trochę przesadnie za głośno.
-Nie, poukładać sobie wszystko w głowie. Dziś zmarła jego była dziewczyna. Chłopak musi się po tym ogarnąć.
-Ja to rozumiem, ale…- w zasadzie to sama nie wiedziałam co mam jeszcze powiedzieć.
-No to jak rozumiesz to dobrze. 
-Ehh…- tylko na tyle mnie było stać. 
Sama chciałam zapomnieć ten widok z dziś rana, no ale żeby się w samotni od razu zamykać... 
Wróciliśmy do szpitala. Wiolę przewieziono na inny oddział. Michał większość czasu przy niej siedział. Widziałam po nim, że coś go i to bardzo gryzie, ale nie chciałam się z nim po raz kolejny kłócić, dlatego też odpuściłam sobie wyciąganie od niego informacji. 
Siedziałam trochę z dziewczynkami. Kiedy pielęgniarka zabrała je na karmienie, postanowiłam pochodzić trochę po szpitalu. 
W jednej z sali zauważyłam mężczyznę, który szczęśliwy przytulał swoją żonę. Ona leżała na łóżku a w swoich objęciach trzymała zawinięte w kocyk dziecko. Obydwoje szczęśliwie się uśmiechali. Zobaczyłam też, że jedną z osób w pomieszczeniu jest jeden z siatkarzy, dokładnie Mateusz Mika. Co on tutaj robił, nie mam pojęcia. Kusiło mnie, aby tam wejść i  zapytać o możliwość zdjęcia, ale odpuściłam sobie, mając w pamięci moje reakcje na takie zachowania fanek Bartka i Michała. Dlatego też poszłam dalej.  W każdej mijanej sali były podobne ludzkie zachowania. 
W pewnym momencie poczułam jak uderza we mnie rozpędzona kobieta. Straciłam równowagę i upadłam na ziemię. 
- O przepraszam panią.- wyszlochała, jej makijaż był cały rozmazany. Ręką przecierała nos. 
-Nic się nie stało.- podniosłam się z ziemi i z torebki wyciągnęłam i podałam jej chusteczki. Ona uśmiechnęła się ze wdzięcznością do mnie i zabrała jedną.- Wszystko w porządku?- zapytałam ją.
-Tak,.. nie… Nie ważne..- toczyła ze sobą bitwę. 
-Jeśli chcesz to możemy pogadać.- powiedziałam do niej. Kiedy wytarła swoją twarz, ukazała się młoda osoba może trochę starsza ode mnie.
-Nie, dzięki za propozycję. Poradzę sobie.- odpowiedziała, a ja i tak skądś wiedziałam, że to nie prawda. Dlatego dalej postanowiłam drążyć temat. 
- A może jednak? Marcela jestem.- powiedziałam do niej i wyciągnęłam rękę. 
- Ania- wyciągnęła swoją dłoń i delikatnie uścisnęła.
- Chodź tu niedaleko jest kawiarnia, usiądziemy i porozmawiamy.- uśmiechnęłam się zachęcająco do dziewczyny.
- Dobrze.
Przeszłyśmy w milczeniu drogę, która dzieliła nas do kawiarni. Usiadłyśmy przy stokiku, który znajdował się obok okna. Widok rozpościerał się na płac zabaw, na którym bawiło sie kilkoro dzieci. 
- To powiesz mi co takiego się stało?- zapytalm trochę zaciekawiona a trochę zmartwiona.
- Jestem w ciąży...- wyszeptała, a z jej oczy popłynęła kolejna fala łez. 
- No to gratuluje.- chciałam aby to zabrzmiało w miarę szcześliwie, jednak to spowodowało, że dziewczyna z pogardą popatrzyła na mnie.
- No właśnie.... Powinnam się cieszyć, ale to kompletnie mnie nie cieszy.... Z resztą rodzice jak się dowiedzą to mnie zabiją, a chłopak na pewno zerwie.... Ja mam dopiero 19 lat....
- Posłuchaj, fakt, że rodzice się wkurzą, ale z czasem im przejdzie i pokochają wnuka, a chłopak jeśli cię zostawi, to znak że nie zasługuje na szczęście jakim jest rodzina, po prostu jest niedojrzałym gnojem. 
- Może masz rację... Co nie zmienia faktu, że bardzo się boję o tym powiedzieć....
- Głowa do góry.... Wiesz, ja też nie mam lekko...- i opowiedziałam jej wszystko to co się do tej pory wydarzyło. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, chyba po prostu potrzebowałam rozmowy z kimś bezstronnym. Dziewczyna wysłuchała mnie. 
- No to też masz pod górkę...
- I to bardzo... A Ty mieszkasz w Krakowie? Bo jak coś to zawsze możemy się spotkać i pogadać...
- Tak, w borku. To jest mój numer telefonu.- wyciągnęła z kieszeni i mi pokazała, wpisałam go do swojego. Ona także zapisała mój. 
- Lepiej się juź czujesz? 
- Zdecydowanie. Dzięki za rozmowę, i do zobaczenia.
- Do zobaczenia.- pożegnałam się z dziewczyną. 
Postanowiłam, że pójdę z powrotem do małych, bo na pewno zdążyły już je pielęgniarki przynieść do inkubatora. 
Gdy weszłam do pomieszczenia na krześle siedział Michał i trzymał w dłoniach Amelkę. 
- Hej brat.
- Hej. Patrz jaka kochana.
- Nooo. Mogę ją wziąć? 
- Jasne. - wyciągnęłam ręcę, a on ułożył mi ją. Czułam się tak jakby ktoś dał mi żywą lalkę. Taka mała, taka krucha, a taka kochana. 
- Chyba się za raz popłacze- stwierdziłam.
- Ej, bez takich. Zrobię wam zdjecie. 
- Ok.- obrucilłm małą, tak aby ją było widać, zrobiłam kretyński uśmiech do obiektywu.- teraz Tobie. 
- Ok.
Michał zabrał dziewczynkę i podał mi swój telefon. Zrobiłam mi zdjecie. I w tedy Nadia odezwała się. Wyciągnęłam ją i ułożyłam na rękach. Michał odłożył Amelkę z powrotem do inkubatora. Małej się to nie spodobało i zaczęła krzyczeć. Zaczęliśmy się śmiać z jej reakcji.
- Mała zazdrośnica- stowerdziłam.
- Nie, po prostu wie, że u tatusia na rączkach najlepiej. 
- Jasne. 
Zrobiliśmy sobie zdjęcia. Michał zabrał na ręce Amelkę, i ta momentalnie się uspokoiła. 
Tak sobie siedzielismy, do momentu kiedy weszła pani Ala i pan Adam. Od razu chcieli zabrać nam nasze małe skarby. Oni byli mega szczęśliwi. Poprosili nas, abyśmy im zrobili zdjęcie z małymi. Przystaliśmy na ich propozycje.
- Michał, my się zatrzymamy jeszcze na parę dni w Krakowie, więc jak byś chciał, to możemy wam pomóc w opiece.- powiedziała Ala.
- Nie ukrywam, że na początku taka pomoc bardzo się nam przyda.- powiedział.
- No to dobrze. Masz nasz numer, to śmiało dzwoń. 
- Myślę, że jutro jak zabierzemy małe ze szpitala, to popołudniu państwa zapraszam na obiad. 
- Zaproszenie przyjęte.- powiedział Adam.
To super. 
- My się bedziemy zbierać, bo wieczorem wychodzimy na miasto.- powiedziała Alicja.
- Jasne, my tu trochę jeszcze posiedzmy. - stwierdził Misiek.
Oni wyszli, a my siedzielismy dalej. Małe zdążyły zasnąć. 
- Michał, mógłbyś mnie zawieźć do centrum?- w niej głowie powstał plan na jutrzejszy dzień.
- Jasne, a teraz czy później? 
- Teraz, jakbyś mógł.
- Ok.
Odłożyliśmy dziewczynki do inkubatora. Wyszliśmy na rozgrzany plac przed szpitalem. Uderzył nas gorąc ostatnich wakacyjnych dni. 
Wysiadałam do samochodu, zapięłam pas. Michał jeszcze stał i nie wiem skąd, ale palił papierosa. Trochę mi się to nie podobało.
Kiedy wsiadł do samochodu postanowiłam z nim na ten temat porozmawiać.
- Czy ty na prawdę musisz palić?
- Tak. Znaczy nie, ale obecnie tego potrzebuje.- zaczął się tłumaczyć.
- Spoko, ale mam nadzieje, że w domu tego nie robisz? 
- Jasne, że nie. A nawet jeśli będę, to chyba mamy balkon... - stwierdził.
- Ok.
Po 30 minutach dojechaliśmy do centrum. Michał stwierdził, że jedzie do Bartka i spotkamy się wieczorem w domu. 
Chodziłam po rożnych sklepach w poszukiwaniu rzeczy, którymi chcę udekorować salon i pokój dziewczynek. 
Kupiłam kolorowe balony, rożne wstążki. Po dwa dla każdej dmuchane helem balony, jedna miała Kubusia Puchatka i Hello Kity, a druga Kłapouchego i i Myszkę Miki. 
Obładowana wróciłam do domu. Spojrzałam na zegarek, było po 19. Poszłam skorzystać z toalety, umyłam ręce i zaczęłam dmuchać balony. Było ich ok 18. Dwa napełnione helem przywiązałam do łóżeczek dziewczynek. Bardzo słodko to wyglądało. Do pozostałych przywiązałam kolorowe nitki. Balony były porozrzucane po całym pokoju. Wyciągnęłam telefon i zrobiałam temu wszystkiemu zdjęcia. 
Włączyłam telewizor, i poszłam zrobić sobie kolacje. Przy okazji napisałam do Michała SMS, aby zrobił pożądane zakupy na jutrzejszy obiad. Zjadłam kanapki przed telewizorem. Leciał akurat mój ulubiony serial, który pochłonął całkowicie moją uwagę. 
Gdy leciały końcowe napisy, Michał wszedł do mieszkania. 
- Jak tam Bartek?- zapytałm go.
- Dobrze. Jutro jedzie ze mną po Amelkę i Nadię do szpitala. A po co tu te wszystkie balony?
- No bo jak przyjadą małe, to żeby tak wesoło było przez chwilę. 
- A one tak tu na ziemi mają leżeć?- zapytał i strzelił bliżej nie określoną minę, która chyba miała wyrażać jego zdziwienie.
- No nie. Weźmiesz i je powiesisz. Sama bym to zrobiła, ale moja noga mi na to nie pozwala. 
- Ok.
Wyciągnął zakupy z toreb i chował je w odpowiednie miejsca. Kiedy to skończył zawiesił balony, wedle mojego pomysłu. 
Usiadł na sofie obok mnie i rzekł:
- Wiesz, że to ostatnia noc, kiedy śpimy sami, i mamy okazje się wyspać, bez płaczu w nocy? 
- Wiem, ale myśle, że gra jest warta świeczki. Bo wszystko to, każdy dzień bedzie inny. Wydaje mi się, że lepszy.
- Wiem, też mam taką nadzieje. Gdyby ktoś wcześniej powiedział mi, że tak to wszystko się potoczy, nie uwierzyłbym mu, a nawet bym go wyśmiał. Chcesz piwo? 
- Trochę. 
Michał wstał i poszedł do lodówki po trunek. Mi nalał trochę do szklanki, a resztę sam pił z butelki.
- Za nowy początek.- powiedział i stukliśmy się naczyniami. 
Wypiłam łyk. Nie bardzo mi piwo smakowało, ale idealnie gasiło pragnienie. 
Siedzielismy i gadaliśmy na wszystkie tematy. Taki zwyczajny wieczór, a mimo to zostaje w pamięci. 
Było po 23 kiedy kładłam się spać. Napisałam SMS do Bartka. Mam nadzieje, że czujesz się lepiej. Tęsknie ta tobą... Dobrej nocy :*. Kliknęłam wyślij i położyłam telefon pod poduszkę. Kiedy moja głowa jej dotknęła momentalnie zasnęłam. 

---------------------
Przed wami najdłuższy rozdział jak do tąd w mojej historii (6 stron a4) :p. To takie trochę zadość uczynienie za to, że nie było rozdziału we wtorek. 
Liczę bardzo na wasze komentarze! 
Zapraszam na moją stronę na Facebooku, alby być informowanym o nowych rozdziałach! :) 
No i nowy rozdział we wtorek/ środę17/18.03, ponieważ mam długo zajęcia, i nie wiem czy się wyrobię z publikacją :)  
Miłego dnia! 

Marcyśka 

sobota, 7 marca 2015

Rozdział 29

"Nie patrz na innych to jest Twoje życie, 
Nikt za Ciebie tak na prawdę nie przeżyje nic,
Którędy pójdziesz, to Twoje decyzje 
Nie idź tam gdzie inni chcą, bo to zupełnie nie obchodzi ich!" 

Zasypiałem z rożnymi myślami. Z jednej strony mam ochotę na płacz, i pogrążanie się w studni rozpaczy, ale z drugiej strony mam świadomość, że to bez sensu. Mam dla kogo i po co żyć. Te dwie małe osóbki od razu skradły mi serce. Zawsze twierdziłem, że nie da się w kimś zakochać od piwrwszego wejrzenia, jakie było moje zdziwienie, kiedy właśnie tak się stało, w momencie, gdy zobaczyłem moje córy. Są takie kochane. Boję się każdego dnia, którego będzie nam dane razem spędzić, a za razem wiem, że to bedą najcudowniejsze dni. Kocham je całym sobą, i nie pozwolę, aby im coś się stało. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył!
Jest 23:47, od 3 dni Wiola leży w śpiączce. Stan jej zdrowia jest stabilny. Czasem określenia lekarzy są takie dziwne... Mam nadzieje, że się wybudzi i weźmie na ręce nasze skarby. Mam nadzieje, że bedzie widzieć jak zaczynają chodzić, mowić, psocić. Mam taką nadzieję... 

Obudziłem się i spojrzałem na zegarek. Była 9:52. Popatrzyłem przez chwilę w błękitne niebo. Było takie czyste, takie niebieskie jak tafla wody. Po woli podniosłem się z łużka. Usiadłem na skraju i przetarłem dłońmi twarz. "No to Misiek, to jest Twój pierwszy dzień reszty Twojego życia. Musisz być silny, nie dla siebie a dla małych" pomyślałem i podszedłem do szafy. Zabrałem podkoszulek i spodenki, które pierwsze wpadły mi w ręce. Poszedłem do łazienki. Skorzystałem z toalety, następnie wziąłem szybki wybudzający, chłodny prysznic. Umyłem włosy.  Po wyjsciu z kabiny wytarłem się ręcznikiem. Suchy owinołem wokół bioder. Umyłem zęby i ogoliłem się. Włożyłem czyste ubrania. Wróciłem się do sypialni po skarpetki. Ubrany, świeży i pachnący zszedłem na dół. Włączyłem wodę na kawę. Zrobiłem sobie kanapki z szynką, pomidorem i ogórkiem. Jedząc śniadanie przeglądałem nasz fan page na Facebooku. Czytałem komentarze i wiadomości. Skrzynka była zawalona pytaniami typu; Dla czego tak często bywasz w szpitalu, to jakaś akcja promocyjna? Coś się stało osobą z pana rodziny? Wszystko w porządku u Ciebie? Kiedy koncert w Gdańsku? Czemu płyta taka droga? Kochasz mnie, bo ja Ciebie tak! <3 
Widząc, że co któreś pytanie odnosi się szpitala postanowiłem poszukać w sieci, kto opublikował coś takiego. Niezawodny okazał się jeden portal o gwiazdach i show biznesie. No tak, czego ja się spodziewałem... 
Chwyciłem telefon i zadzwoniłem do managera. 
- Siema stary. 
- No siema. Miałem do Ciebie dzwonić. 
- Coś się stało? 
- To ty mi powiedz. 
- O co ci chodzi?
- Dla czego tak często jesteś w szpitalu? Co ty zaś wymyśliłeś? Kolejna bez sensowna akcja?! Człowieku świata nie uratujesz! 
- Ale o czym ty mówisz?!- wkurzyłem się na niego i to bardzo.
- No jak to o czym?! Cały internet huczy o twoich pobytach w szpitalu. 
- Kurwa! To nie tak! Wiola jest w szpitalu! Mam dwie córki! To kurwa chyba mam prawo je odwiedzać?! 
- Stary, nie wiedziałem.
- Dobra, nie ważne. Co z trasą? Da się to odkręcić? Bo na razie nie dam rady. 
- A ile czasu potrzebujesz?
- Nie wiem. Może tydzień a może rok...
- Co ty pieprzysz ? Wiesz, jakie to są straty? 
- A ty jak zwykle o pieniądzach ! Mam dziewczynę w szpitalu! 
- A ja kredyt do spłacenia! 
- Ja pierdole! Na prawdę chciałbym mieć takie zmartwienia jak ty masz! Ja na razie nie będę na żadne koncerty jeździł. Napisze wyjaśnienie na fb. I proszę uszanujcie moją prywatność.
- Wiesz, że jak nie będziesz jeździł na koncerty, to w życiu nie spłacisz długu? - - Masz tego świadomość? 
- Mam! Ale też mam rodzinę, która jest dla mnie najważniejsza. 
- Dobra. W ten weekend może Cię nie być. Ale w następny, lepiej żebyś już był. 
- Ehh. Nara. - rozłączyłem się. 
Byłem tak wkurzony, że nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Gniewnie rzuciłem telefonem o podłogę, a tan rozpadł się na 3 części. 
- Kurwa!- krzyknąłem, ale się szybko zamknąłem nie chcąc obudzić Marceli. 
Kto jak kto, ale Wojtek jednym zdaniem jest w stanie człowieka wkurzyć i wyprowadzić z równowagi. A w tej rozmowie padło kilka, o kilka zdań za dużo z jego strony. Na prawdę nie wiem jak to teraz ze sobą pogodzić. Koncerty są niby tylko w weekend, ale boję się, że mimo wszystko Marcela sobie nie poradzi. To nie tak, że w nią nie wierze, ale jest jeszcze bardzo młoda. Sam nie wiem... 
Wszedłem jeszcze raz na Facebook i postanowiłem napisać oficjalne oświadczenie. Fani maja prawo wiedzieć. 

Witam wszystkich, 
Chciałem rozwiać wszystkie wątpliwości związane z szpitalem. Moja dziewczyna uległa wypadkowi, na skutek czego jest pogrążona w śpiączce farmakologicznej. Jej stan jest stabilny. Jak wiecie, była ona w ciąży. Na świecie przywitałem 2 dziewczynki. Są całe i zdrowe, ale w po przez przyczynę wcześniejszych narodzin są pod obserwacja lekarzy. Z powodów rodzinnych, będę pojawiał się na koncertach w miarę możliwości, co nie oznacza, że na każdym lub w ogóle. 
Z powważaniem, 
Michał Winiarski. 

No i Enter. A teraz czas się wylogować i wyłączyć służbowy telefon. 
Dopiłem zimną już kawę i odłożyłem brudne naczynia do zmywarki. Zrobiłem młodej kanapki z dżemem truskawkowym. Poszedłem do siebie pościelić łużko, i włączyć pralkę. 
Spojrzałem na zegarek, była 11, a z teśćmi byłem umówiony na dworcu o godzinie 11:30. Powoli się zbierałem do wyjścia, kiedy ktoś natarczywie pukał do drzwi. Zszedłem na dół sprawdzić kogo i co niesie. Przekręciłem zamek i otworzyłem drzwi. Przede mną stał listonosz. Młody chłopak, podejrzewam że w moim wieku. Rosłej postury, w okularach. 
- Dzień dobry. Mam list polecony do pani Marceliny Winiarskiej, jest może.
- Jest, ale śpi. Mogę ja odebrać?
- Tak jasne. Proszę tu podpisać.- wyciągnął podkładkę, do której była przyczepiona kartka z informacjami o przesyłkach. We wskazanym miejscu złożyłem podpis. 
- Czy to wszystko? - zapytałem uprzejmie. 
- Tak. Dziękuje. Do widzenia.
- Dziękuje. Do widzenia. 
Zamknąłem drzwi, i poszedłem w kierunku kuchni. Zabrałem nóż i poszedłem usiąść przy stole. Przecinałem kopertę i wyciągnąłem list. Było to zawiadomienie ze sądu w sprawie wypadku. Młoda ma się zgłosić w celu przesłuchania przez prokuratora. Termin wyznaczono na przyszły czwartek. Na pewno się nie ucieszy. 
Zostawiłem jej list obok kanapek. Wstałem i poszedłem ubrać trampki, na oczy założyłem ciemne okulary, chcą się trochę schować założyłem czapkę z daszkiem. 
Wyszedłem z mieszkania i poszedłem na dworzec. Po 10 minutach byłem na miejscu, do przyjazdu pociągu miałem jeszcze kilka minut, stałem na peronie i czekałem, na ludzi, których już znać powinienem a zobaczę pierwszy raz od 2 czy 3 lat... 
Pociąg przyjechał z opóźnieniem 20 minutowym. Wysiadały z niego tłumy, a ja starałem się dostrzec kogoś kto choć trochę by przypominał Wiolę, na próżno.
Rozdzwonił się mój telefon.
- Halo?- zapytałem.
- No cześć Michał, gdzie ty jesteś? - to był mój teść.
- No na poczatku 5 peronu. 
- Ubrany jesteś w szary podkoszulek z kolorowym nadrukiem? 
- Tak. - i w tedy zobaczyłem gościa ubranego w idealnie skrojony garnitur, obok niego stała kobieta ubrana w czarna sukienkę do kolan.
Rozłączyłem się i ruszyłem w ich kierunku. Ręce zaczęły mi się pocić ze zdenerwowania. Ostatni głęboki wdech i czas spotkać się z tym co nieuniknione. 
- Dzień dobry. Michał jestem.- podałem dłoń facetowi, a kobiecie pocałowałem reke. 
- Adam.
- Alicja. 
- Miło mi państwa poznać. Przepraszam, ale nie jestem w stanie państwa przenocować...- wolałem ten aspek od razu na wstępie zaznaczyć, żeby potem nie było żadnego ale.
- My i tak mieliśmy w planach nocleg w hotelu.- powiedziała Ala i ciepło się uśmiechnęła. 
- No to zapraszam.
Ruszyliśmy do mieszkania. Podczas drogi Adam wypytywał mnie o rożne sprawy, a ja kulturalnie odpowiadałem. Byli bardzo mili i sympatyczni. Kiedy weszliśmy do mieszkania Marcyśka siedziała i jadła śniadanie. Na szczęście zdążyła wcześniej pościelić swoje łóżko.
- Dzień dobry. Jestem Marcela.- wstała i poszła się przywitać z gośćmi. Oni widząc jej kule i nogę od razu zasypali ją gradem troskliwych pytań. Kiedy młoda się ogarnęła pojechaliśmy do szpitala.

-------------- 
W wielkich bólach rodził się ten rozdział :/ 
A katar i zatkany nos w cale nie pomagają moim procesom twórczym... :( 
Komentujcie! Dajcie trochę motywacji do dalszego pisania! Wiem, że lubicie to opowiadanie, dlatego pokażcie się! 
Zapraszam na fb: 
Potrzebuje trochę czasu, aby ogarnąć to opowiadanie do końca, dlatego nowy rozdział pojawi się w sobotę 14.03. 


Marcyśka 

środa, 4 marca 2015

Rozdział 28

"Zostań! Chcę odpocząć przez chwilę, 
Szukałem Ciebie całe życie, 
Tyle miejsc, których już nie zliczę.
W kieszeni od losu na miłość wilczy bilet mam... 
Bez znaczenia drogowskazy,
Resztka nadziei, że będziemy kiedyś razem..." 

Usiedliśmy na ławce w parku. Chciałam chwycić Bartka za dłoń, ale ten mi ją wyrwał. Usta zacisnął w wąska linie i patrzył w dal. 
- No to o czym chciałeś pogadać? - zapytałam przechodząc od razu do konkretów. W moim sercu zaczął kiełkować strach, że chłopak chce odejść. 
- O nas... - powiedział ze spokojem, nadal nie zdradzając żadnych emocji.
- To znaczy?- spytałam nie mając kompletnie pojęcia o co moze mu chodzić. Co raz bardziej się bałam. 
- No bo... Zacznę od poczatku. Wczoraj kiedy weszliśmy do szpitala, sanitariusze wieźli na łożku Sylwię. Od razu pobiegłem za nimi pytając co się stało. Nie chcieli mi nic powiedzieć, bo w sumie jeszcze sami niewiele wiedzieli. Siedziałem pod salą segregacji i w miej głowie miałem rożne myśli. Zastanawiałem się czy się tym w ogóle interesować, czy zostawić i przejść obojętnie, ale nie potrafiłem tak jej samej zostawić. Prawie całą noc spędziłem czekając na jakieś informacje o jej stanie zdrowia. Koniec końców dowiedziałem się, że została pobita i zgwałcona.... Ja na prawdę nie wiem co robić... Wiem, że to skończony rozdział, ale na prawdę nie umiem przejść obojętnie. 
- Bartek... Ja na prawdę nie wiem co mam powiedzieć. Daj mi prosze czas to wszystko przemyśleć, poukładać....- z jednej strony poczułam ogromną ulgę, że to tylko tyle i aż tyle, ale kompletnie nie wiedziałam co mam zrobić.
- Proszę, nie odchodź!! - krzyknął za mną, a w jego głosie słyszałam panikę i strach. 
- Daj mi czas...- powiedziałam i wstałam z miejsca, szłam w kierunku szpitala, kiedy chłopak krzyknął:
- Jej już na pewno nie kocham, bo kocham tylko Ciebie.- na te słowa moje serce przyspieszyło rytm. Fajnie, szkoda tylko, że nikt mi nie powie co ja mam w takiej sytuacji robić...
- Daj mi czas.- powiedziałam na odchodne. 
Szybkim, a przynajmniej takim na jaki pozwalał mi mój stan ruszyłam w kierunku szpitala. W mojej głowie zrodziła się myśl, że jak zacznie jej pomagać, to zbliża się do siebie, a później wrócą i będą tworzyć parę. A tego moje serce nie zniesie. Z drugiej strony, trzeba pomóc. Sama nie wiem co mam robić.
Michała znalazłam przy łożku Wioli. Siedział obok niej i trzymał ją za dłoń. 
- I jak tam rozmowa z Bartkiem? - zapytał a ja ruszyłam w kierunku krzesła, aby na nim usiąść.
- Okropnie. 
- Dlaczego? 
- Bo Sylwia, także wyładowała w szpitalu.
- Co ty gadasz?! Gdzie on jest?
- Nie mam pojęcia. Muszę sobie to wszystko poukładać w głowie, przemyśleć. Boje się, że tamto uczucie wróci...
- Idę go poszukać i z nim pogadam. Przemowie mu do rozsądku.
- Ehh. Pójdę do małych.
- To weź im daj zabawki.
- Ok.
Wstałam ze swojego miejsca i poszłam na oddział położniczy. Tradycyjnie już ubrałam zielony fartuch, białe rękawiczki. Pielęgniarka nie pozwoliła mi wsadzić zabawek obok małych, ale pozostawiłam je obok inkubatora. 
Małe smacznie spały. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i zrobiłam im zdjęcia. Takie kochane, bez problemów. 
Wzięłam krzesło i postawiłam obok Nadi. Zaczęłam się zastanawiać i myśleć o Bartku. 
Przecież powiedział, że nie kocha, że to skoczńczony rozdział, a mimo to moja podświadomość mówiła, że mam mu nie ufać, że w cale uczucie nie wygasło... 
W takim razie, jak jedzie na koncert to też mam mu nie ufać? 
Taką walkę prowadziło serce i rozum. 
Po pewnym czasie Nadia się obudziła i spojrzała na mnie. Włożyłam swoją rękę do inkubatora, dziewczynka chwyciła za mój palec i się do mnie uśmiechnęła.
- Cześć mała... Ty to masz dobrze... Żadnych problemów... Tylko jesz i śpisz.. A ja.. Nie mam rodziców... Mam brata, którego kocham, mam chłopaka, przez którego kiedyś zwariuje i mam was... Najlepsze bratanice na świecie... Kiedyś nauczę was odbijać piłkę, grać na fortepianie... Bedziemy rozmawiać o chłopakach, kosmetykach, ubraniach... To na pewno za kilka lat... A ja nie wiem, co mam tu i teraz zrobić.... Kocham go, ale nie wiem, czy mu ufam... 
- Czyli mnie nie kochasz?- na chwilę zamarłam, poczym obróciłam się i ujrzałam Bartka opierającego się o framugę drzwi. Spojrzałam Bartkowi w oczy. Widziałam w nich gniew, miłość, żal i smutek. Jego twarz wyrażała spokój, niczym nie zmącony spokój.
- Kocham... - powiedziałam nie pewnie. Po chwili dotarło do mnie jaki to absurd. Kochać i nie ufać. 
- To o co chodzi? Przecież ja nic złego nie zrobiłem...- podszedł do mnie i chwycił moją wolną dłoń w swoje ręce. Poczułam przyjemne ciepło i prąd, który przebiegł mniędzy nami.
- Boję się, że do siebie wrócicie...- mówiąc to, znów zrozumiałam jaki to absurd. 
- Nie ma takiej możliwości. Liczysz się tylko Ty! I proszę zostań ze mną.
Wyciągnęłam swoją drugą rękę z inkubatora i przytuliłam się do Bartka. Tak, zdecydowanie tego mi potrzeba. 
Podniosłam głowę i oparłam o jego tors: 
- Przepraszam- wyszeptałam, a on pochylił się i pocałował mnie delikatnie w usta.
- Nic się nie stało, ale następnym razem proszę nie uciekaj.- na jego usta wkradł się uśmiech. 
- Ty się ze mnie śmiejesz.- stwierdziłam oburzona.
- No może trochę.
- A mogę wiedzieć, co takiego jest we mnie zabawnego?- podniosłam brew.
On jeszcze raz pocałował mnie w usta i po chwili namysłu stwierdził:
- A tak myśle, że lubisz uciekać. 
- Bardzo śmieszne, na prawdę- stwierdziłam ironicznie. 
- Heh. 
- O i widzę, że gołąbeczki się pogodziły, jeśli w ogóle były pokłócone.- ni stad ni z owąd wyrusł Michał w pomieszczeniu. Jak na zawołanie dziewczynki także postanowiły o sobie przypomnieć. 
Zaczęłam się śmiać z ich wyczucia czasu. Po tatusiu, na prawdę. 
Posiedzieliśmy trochę przy nich. Później poszłam z Bartkiem do Sylwii, a Michał poszedł do Wioli. 
Dziewczyna leżała podpięta do różnych maszyn podtrzymujących jej życie. W jednej chwili zrozumiałam dlaczego Bartek chce pomóc. Mi mimo całej niechęci do jej osoby zrobiło się jej żal. Bartek powiadomił jej rodziców, o stanie zdrowia Sylwii. 
- Idziemy gdzieś?- spytał, gdy wychodziliśmy z sali, w której leżała Sylwia. 
- Myślałam o tym, by jakieś zakupy zrobić dla dziewczynek.
- No to chodźmy.
Pojechaliśmy do galerii, gdzie zrobiliśmy mega duże zakupy, nie tylko rzeczy dla małych, ale także i dla nas. Zjedliśmy późny obiad. 
- Chyba jesteś jedyną dziewczyną na tej ziemi, z którą da się robić zakupy. - stwierdził Bartek, gdy wsiadaliśmy do samochodu. 
- To ma być komplement?- zapytałam podejrzliwie. Nie powiem, że jeśli tak, to na prawdę mi miło.
- A może być i komplement.- stwierdzł. W oczach płonęły mu iskierki radości. 
Drogę powrotną odbyliśmy w milczeniu. Jedynym hałasem, poza głosem silnika było włączone radio. 
- Wejsziesz na górę? - zapytałam, gdy Bartek parkował samochód pod blokiem.
- Nie obraź się, ale chciałbym wrócić do siebie. Muszę parę spraw organizacyjnych załatwić, i trochę popracować. 
- Ok. No to ja lecę.- pocałowaliśmy się na pożegnanie, zabrałam toby z zakupami z samochodu i wysiadłam z niego. 
Powoli poszłam do domu. 

-----------
Witam w marcu :) coraz bliżej wiosna <3 choć nie mówię, że zima zła :p 
Taki, nie taki, jakiś dziwny rozdział mi wyszedł. Nie taki miał być, gdy o nim myślałam na początku. Mimo to mam nadzieje, że dotrwaliście do końca :) 
Trochę nie mam pomysłu na to co dalej, dlatego też może tak być, że jeszcze kilka rozdziałów i ta historia dobiegnie do końca... :/ Ale ja nie zamykam pióra! I kilka wolnych kartek jeszcze mam ;) 
Komentujcie! Pewnie się powtórzę, ale to bardzo ważne dla mnie! I chyba, dla każdego, kto coś pisze i tworzy. (Osoby, które nie posiadają konta w bloggerze, także mogą i są proszeni o komentarze) :) 
Zapraszam do strony na fb:
Nowy rozdział w sobotę 7.03 


Marcyśka

sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 27

"Pozostały nam jeszcze jakieś cztery sekundy, myśle o tym, czemu świat bywa czasem okrutny..."

- Wstawaj!- szarpał i krzyczał mi do ucha jakiś bezczelny typ imieniem Michał.
- Czego?- zapytałam nie otwierając oczu i przykrywając się jeszcze szczelniej kołdrą.
- Po prostu wstań już.- powiedział dość zirytowany.
- Nie.
- Młoda! Do cholery, proszę Cię o coś, to to z łaski swojej zrób!- takiego wybuchu z jego strony kompletnie się nie spodziewałam.
- Ok.- powoli otowrzylam jedno oko, po chwili drugie. Wpatrywałam się w sufit przyzwyczajając oczy do jasności panującej w pokoju. Następnie podniosłam się do pozycji siedzącej. Michał klęczał obok miejca, gdzie przed chwilą znajdowała się moja głowa.
- No, to ten... Chce pogadać....
- No to mów, skoro to nie mogło poczekać, aż wstanę sama z siebie.
- Chodzi o to... Ehh... - błądził oczami gdzie po ścianie, która znajdowała się za mną.- No, bo chciałbym Cię prosić o pomoc w opiece nad dziewczynkami. W sensie takim, że boje się, że sam sobie nie poradzę z tym wszystkim.... Myśle jeszcze, czy dzwonić do rodziców Wioli... Znalazłem w jej rzeczach namiary do nich...
- Po pierwsze to Ci pomogę, a po drugie to dzwoń! Nie masz nad czym się zastanawiać. - czasem to on zachowuje się jak nieogarnięty 5 latek.... 
- Dzięki.
- Nie ma za co.- uśmiechnęłam się ciepło do brata. On podniósł się z miejsca i przytulił mnie. Chętnie oddałam uścisk.- a teraz daj mi pospać.
- Nie bo już prawie 12. Pojedziemy do szpitala, no chyba, że nie chcesz to nie musisz.- niby tak mówi, a ja i tak w jego głosie słyszałam prośbę, abym to uczyniła.
- Pojadę, tylko daj mi się ogarnąć. A ty zadzwonisz do swoich teściów teraz.- powiedziałam do niego poważnym tonem machając mu przed oczami palcem wskazującym.
- Dobrze. 
Wstałam z łóżka. Poszłam od razu do łazienki. Wykonałam poranne czynności, wróciłam się po ubrania. Ubrałam krótkie jeansowe spodenki, do tego seledynowy podkoszulek. Włosy związałam z luźny warkocz, który ułożyłam na bok, na koniec zrobiłam delikatny makijaż. Po 20 minutach opuściłam pomieszczenie.
Kiedy zeszłam na dół, na stole czekały na mnie kanapki, i kubek herbaty. Od razu zabrałam się za ich jedzenie. Miedzy kęsami przeglądałam internet na moim telefonie. Niespodziewanie zadzwonił Bartek.
- Halo?- odebrałam połączenie.
- No hej. Przepraszam, że wczoraj zniknąłem tak bez słowa, ale musiałem.
- Dlaczego? 
- Spotkajmy się, bo to nie rozmowa na telefon.
- Ok. To gdzie i kiedy?
- W szpitalu będziecie z Michałem?
- Tak.
- To jak tam będziesz to daj znać.
- Ok. Pa 
- Pa.
Rozłączyłam się. Dziwne... Dokończyłam posiłek. Cały czas zastanawialm się, o czym on chce ze mną porozmawiać. Czym to może być, że nie da się o tym rozmawiać przez telefon.
- Michał! - krzyknęłam wołając brata.
- Już idę.
Po kilkunastu sekundach chłopak zszedł na dół. W ręce trzymał dwie maskotki.
- Po co ci te miśki?- zapytałam go, widząc co trzymał w rękach.
- Dla dziewczynek.
- Myślisz, że będziesz je mógł wnieść?
- Nie wiem. Zawsze warto spróbować. A i dzwoniłem do moich teściów. Z Gdańska mają przyjechać, ta wiadomość przerwała im wakacje, i zjawią się jutro rano. 
- Ok. Bartek do mnie dzwonił....
- Co chciał ? 
- Pogadać ... Ale nie wiem o czym.
- Yhym... Ja tym bardziej nie mam pojęcia co mu zaś strzeliło do głowy.
- No stwierdził, że to nie jest rozmowa na telefon.
- Na prawdę nie wiem.
- Ok.
- Chodźmy.
Ubraliśmy buty, i wyszliśmy z mieszkania. Wychodząc na zewnątrz uderzył nas gorąc dnia. Słońce grzało niemiłosiernie, a budynki potęgowały uczucie panującej wysokiej temperatury. Nie lubię czegoś takiego.
Wsiedliśmy do auta. Mimo, że do pokonania od klatki do samochodu jest jakieś 150 metrów, to i tak po drodze zaczepiły nas namolne fanki. Michał oczywiście bez mrugnięcia rozdawał autografy i pozował do zdjeć. Myślałam, że to się nigdy nie skończy, bo zamiast ubywać to tych rozwydrzonych małolat przybywało. W końcu stwierdził, że ma inne plany na ten dzień, i opuścił te nieszczęśliwe dziewczęta. 
Do szpitala dojechaliśmy po 30 minutach. Gdy byliśmy na parkingu wyciągnęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Bartka. Odebrał po 3 sygnałach.
- Słucham.
- Cześć, my już jesteśmy pod szpitalem.
- Na parkingu?
- Tak.
- To poczekaj, za raz tam będę.
- Ok.
Rozłączyłam się.
- Michał, idź, ja mam się z Bartkiem spotkać.
- Ok.
Chłopak ruszył. Przy wejściu do szpitala minął się z Bartkiem. Wymienili się uściskami dłoni, zamienili kilka słów ze sobą, i każdy ruszył w swoim kierunku.
- Hej.- przywitał się ze mną Bartek i pocałował mnie w policzek. Na jego twarzy widniało ogromne zmęczenie, pod oczami miał wory, na twarzy 2 dniowy zarost.. W jego głosie było czuć chłód, i dystans.
- Hej.- powiedziałam do niego.
- Chodź, tam niedaleko jest park. Tam siądziemy i pogadamy.
- Ok.
Ruszyliśmy w milczeniu. Zastanawiałm się o czym chłopak chce ze mną pogadać. Do głowy przychodziły mi rożne scenariusze, od tych realnych, do tych wyssanych z palca. Nie sądziłam, że to co ma mi do powiedzenia wywoła, aż tyle emocji. Tak wiele sprzecznych ze sobą emocji...

------ 
Po pierwsze przepraszam, że dopiero teraz i do tego tak krótko, ale no właśnie, rano byłam na mega długich i udanych zakupach robiąc biznesy życia :p po południu sprzątanie i wizyta u babci ;) Mam nadzieje, że mi wybaczycie ;) 
Ciekawa jestem, czy wpadnie ktoś z Was o czym Bartek chce rozmawiać z Marcelą :p swoje propozycje piszcie w komentarzach :D osoby nie posiadające konta w bloggerze, także mogą :D 
Kolejny rozdział pojawi się wyjątkowo w środę 4.03, ponieważ nie dość, że mam zajęcia do wieczora, to jeszcze muszę obowiązkowo uczestniczyć w debacie, która jest po moich zajęciach... :/ 
Zapraszam do polubienia mojej strony na fb: https://www.facebook.com/marcyska02

Marcyśka